It's a ritual. Your soul will be destroyed and you'll give your life to another person...
poniedziałek, 16 lipca 2012
Daemon's Tears Rozdział I.1. cz.4
Niestety, Harashimi zbyt szybko zorientowała się, o co cho-
dzi, przyjrzała mi się podejrzliwie i wróciła do moich kłopotów.
– Więc jaki masz problem z tą dziewczyną? – spytała.
– O! Tego córeczka ci nie powiedziała?
– Chciała, ale ja uznałam, że lepiej, jak usłyszę to od ciebie, nie
ufam jej osądowi, jest aż nazbyt obiektywna. Należy do tej garst-
ki nielicznych, którzy rozumieją twój sposób myślenia, ale Tia ma
problem z przyjęciem do wiadomości faktu, że uczucia też się
liczą, a tym bardziej, że i tobą czasem kierują. Ona szuka na
wszystko logicznego, naukowego wyjaśnienia.
– Logicznego i naukowego, tak? Ale przecież miłość w ogóle nie
jest racjonalna.
– Co masz na myśli mówiąc miłość?
– Powiem krótko, romanse twojej córki zupełnie mnie nie obcho-
dzą, ale mam prawo czuć się tym zainteresowany, skoro spotyka
się z moim własnym bratem – odpowiedziałem spokojnie. Panią
Miris zamurowało, byłem zachwycony taką reakcją, doskonale
wiedziałem, że Tia nie powiedziałaby mamie niczego dotyczącego
jej stosunków z moją rodziną, ona w ogóle nie mówiła za wiele o
swoim życiu prywatnym bez potrzeby. Za to ja odczuwałem po-
trzebę podzielenia się nowinkami z rozmówczynią; to była ze-
msta, Tia doniosła na mnie, ja doniosłem na nią, innymi słowy –
oko za oko.
– Z którym bratem? – spytała nagle Harashimi.
– Na litość boską! A ilu ja mam braci?! Lucy się chyba liczy za sio-
strę, Senya jest żonaty, a przyrodniego braciszka ona nawet na
oczy nie widziała! Kto ci został?! – warknąłem zirytowany. Cóż,
nigdy nie lubiłem, gdy ktoś zadawał tak kretyńskie pytania.
– Więc Adinos, chwała Bogu... – odetchnęła z wyraźną ulgą. Czyż-
by obawiała się jednak przyrodniego braciszka? Szczerze powie-
dziawszy, nikt z nas go tak naprawdę nie znał i tym samym nie
mógł powiedzieć nic na jego temat. Też bym się pewnie trochę
zmartwił, gdyby Tia się w nim zakochała, ale tylko odrobinkę;
ona mnie ostatecznie nie bardzo obchodziła. Czy w ogóle był ktoś,
kto mnie obchodził, albo czy był ktoś, kogo ja cokolwiek obcho-
dziłem? Oprócz Senyi i Olivera, jedynymi bliskimi mi osobami
byli Alyssa i Danton, ale Alli, jak ją często nazywaliśmy, zmarła
pół roku temu, a Danton wyruszył w podróż po świecie tuż po
tym, zresztą to była moja wina, nie potrzebnie się z nim kłóciłem.
Cóż, co się stało, to się nie odstanie, ja ostatecznie także czułem,
mnie jej śmierć też zabolała, nie byłem tylko maszyną do zabija-
nia, cierpiałem jak wszyscy, jemu trudno było to zrozumieć.
– W każdym razie, powiedz, jaki masz problem – nakazała Hara-
shimi stanowczym głosem. Cała ona, zaspokojenie ciekawości
było ważniejsze od spraw niesfornej córki.
– Wspomnienia... tamtego dnia. – Nie musiałem dokładnie
tłumaczyć, doskonale wiedziała co, komu i kiedy się zdarzyło. –
Zamazałem jej wspomnienia i wysłałem na Ziemię, ale użyłem
niezwykle niedoskonałej metody, więc bardzo prawdopodobne,
że prędzej czy później sobie przypomni...
– Więc? Jeśli boisz się, że cię za to znienawidzi, to jestem w osobi-
stym szoku.
– Nie o to chodzi... Nie tylko o to... – zacząłem jakoś niemrawo. –
To, co się tam wówczas wydarzyło, było okropne, to jedna wielka
rzeź, inaczej się tego nie da określić. Nie chcę, żeby to pamiętała,
gdy wraca pamięć, człowiek czuje, jakby przeżywał to wszystko,
co pojawia się w głowie po raz kolejny. Nie chcę, żeby musiała
przeżyć to drugi raz... – tłumaczyłem dosyć chaotycznie, plątałem
się w zeznaniach, ale ona rozumiała, patrzyła na mnie zatroskana,
choć była też wyraźnie uszczęśliwiona, że to powiedziałem, że ja
także mam jakieś ludzkie odczucia. Zawsze przejmowała się moim
człowieczeństwem...
– Będę wredny, cyniczny i opryskliwy, bo nie mam wyjścia, im
mniej będę przypominał to roześmiane dziecko, które kiedyś zna-
ła, tym większe prawdopodobieństwo, że nic sobie nie przypo-
mni.
– Rozumiem... Nie chcesz być dla niej zły, prawda? – spytała
cicho. Nie odpowiedziałem, patrzyłem gdzieś w dal. Po policzku
spłynęła mi jedna jedyna łza, szybko ją otarłem, nim Harashimi
zdążyła to dostrzec.
– Pójdę już, poczekaj sama na Olivera... – powiedziałem po
chwili. Spojrzała w moim kierunku, ale nie zamierzała
protestować, zatrzymywać mnie. Wyszedłem, zapadł już zmrok,
było naprawdę późno, wcześniej nie zdawałem sobie nawet z
tego sprawy.
Najszybciej, jak mogłem, znalazłem się przed domem Melisy;
takie „przeskakiwanie” do innych światów nie było dla mnie ni-
czym szczególnie trudnym. Okno było otwarte, więc wszedłem
do jej pokoju. Było ciemno, dostrzegałam cokolwiek tylko dzięki
pełni. Melisa spała, a w poświacie księżyca migotały długie, roz-
rzucone na poduszce, złote włosy. Jasne promienie delikatnie mu-
skały jej skórę, uśmiechała się przez sen. Gdyby teraz otworzyła
oczy, zobaczyłbym błękit bezchmurnego nieba, znałem je tak do-
brze...
– Będę dla ciebie okrutny – powiedziałem cicho. – Mam nadzieję,
że kiedyś mi to wybaczysz... – dokończyłem przez łzy. Dlaczego
nie chciałem, by mnie nienawidziła, co mnie to obchodziło? Przez
cały ten czas powtarzałem sobie, że nie wolno mi się w niej zako-
chać, ale być może było już za późno...
– Ona jest światłem, ja ciemnością – szepnąłem wpatrując się w
uśpioną twarz dziewczyny. Przestałem nad sobą panować, opar-
łem się o ścianę i osunąłem na podłogę, płakałem najciszej, jak
tylko potrafiłem, tłumiłem szloch, nie mogłem jej obudzić, ale nie
potrafiłem też się uspokoić. A gdy wreszcie udało mi się odzyskać
trochę równowagi, wstałem i błyskawicznie opuściłem ten dom.
Wciąż płakałem, usiadłem pod którymś z drzew w ogrodzie, za-
mknąłem oczy i najwyraźniej zasnąłem, bo gdy je później otwo-
rzyłem, był już ranek. Leżałem na trawie, tuż obok miejsca, w któ-
rym zapadłem w sen.
Oliver stał nade mną i patrzył zatroskany.
– Jak mogłeś spać w takim miejscu? W nocy było naprawdę
chłodno, rozchorujesz się – powiedział z wyrzutem – Masz zaczer-
wienioną twarz, od gorączki? – spytał zaniepokojony.
– Od płaczu – szepnąłem cicho.
– Płakałeś? Co się stało? – zapytał pospiesznie, należał do garstki
nielicznych, których moje łzy nie dziwiły, lecz martwiły.
– Chodzi o Melisę... Ja nie mogę tego znieść... Wyrwę ją z jej
domu... Boję się, nienawidzę... Ja... – Nie wiedziałem co powie-
dzieć, głos zaczął mi się łamać, po policzkach znów spływały łzy.
Oliver nie powiedział nic, położył dłoń na moim ramieniu i tylko
patrzył, czekał, aż się uspokoję, pozwolił mi się wypłakać, zapew-
ne nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielkim był dla mnie w tej
chwili wsparciem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz