sobota, 14 lipca 2012

Daemon's Tears Rozdział I.1. cz.2



- Obchodzi cię, co się z nimi stanie? Z twoimi przyjaciółmi... - Głos, któ-
ry usłyszałem, był złośliwy i jakby lekko pretensjonalny, a co najgor-
sze wiedziałem, do kogo należał. Natychmiast zerwałem się na równe
nogi i rozejrzałem wokoło, próbując dojrzeć jego właścicielkę, oczywi-
ście bezskutecznie. Fakt, że nie żyła ona od ponad 9 lat zupełnie nie
miał znaczenia. Odkąd tylko pamiętam, widziałem i rozmawiałem z
duchami, zaskoczyło mnie jedynie to, iż postanowiła się do mnie ode-
zwać akurat teraz.

Z drugiej strony owa kobieta, królowa Tomoraushi Akiko, a przy
okazji moja matka, działała przekraczając wszelkie granice absurdu,
ignorując po drodze zasady moralne, normy obyczajowe, etykę itp.
Niejednokrotnie zastanawiałem się, czy zupełnie nie posiada sumienia
i wstydu, czy została nimi obdarowana w tak niewielkiej mierze, iż w
ogóle nie dostrzega niewłaściwości swego zachowania.

To, że odczuwała potrzebę zatruwania mi życia, też nie było ni-
czym nowym, dręczenie ludzi było bowiem sensem jej istnienia.
Miała co do swoich dzieci ogromne wymagania, o czym niejednokrot-
nie nas informowała. Najwyraźniej po śmierci jej nie przeszło. Zadzi-
wiające, że niemal dziesięć lat udało jej się pozostać w ukryciu, jedynie
nam się przyglądając, w dodatku do dziś nie odezwała się ani słowem,
niezwykła cierpliwość...

W mojej obecnej sytuacji najgorsze było to, że za Chiny nie mo-
głem dojść, o co też mogło mojej matce chodzić. Doprawdy frustrują-
ce.

Obchodzi cię, co się z nimi stanie? Z twoimi przyjaciółmi... - Jasne, że
mnie obchodziło, ale co w związku z tym? Gdybym tak tylko wiedział,
o czym ona myśli...
Było to jednak niemożliwe. Tomoraushi Akiko zawsze wszystko robiła
inaczej niż zwyczajni ludzie, jej zachowanie było irracjonalne i szalo-
ne.
Irracjonalne i szalone? No tak, teraz już wiem po kim to mam.
A właściwie chyba zawsze wiedziałem, może tylko wcześniej nie zda-
wałem sobie z tego sprawy.

W głowie miałem mętlik, chaotyczne myśli krążyły po niej nie da-
jąc się skupić. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się jakoś zebrać do
kupy. Niestety, na bardzo krótko. Nigdy nie radziłem sobie z własnymi
emocjami, ale teraz byłem już tak rozstrojony nerwowo, że zbyt wiel-
kim trudem było dla mnie robienie czegokolwiek, a już przemyślenie
swojej sytuacji zupełnie nierealne.

Nie mogłem już dłużej znieść myśli o matce, poczucia winy, które
pojawiło się w mym sercu po tym jak umarła.
Pod wpływem nagłego impulsu zacząłem biec przez las. Wiatr rozwie-
wał moje włosy, szumiał w uszach, zapierał dech w piersiach, ale teraz
nie miało to większego znaczenia. Liczył się ogromny ból, który prze-
szywał mnie na każde wspomnienie tej kobiety, nie dawał ani odrobiny
wytchnienia.

Szybko wbiegłem na polanę. Przepływał przez nią strumyk.
Stanąłem tuż obok i znów pozwoliłem sobie na działanie bez zastano-
wienia.
Nabrałem jak najwięcej powietrza i zanurzyłem głowę w wodzie, a
gdy ponownie wziąłem głębszy oddech, byłem już znacznie spokojniej-
szy, powtórzyłem tę procedurę jeszcze kilka razy, aż zupełnie mi prze-
szło. Może i moje metody przywracania się do porządku były nienor-
malne, ale na to już nic nie mogłem poradzić.
Serce mi waliło, oddech był przyspieszony, ale ostatecznie czułem się
znacznie lepiej.

Usiadłem pod pierwszym napotkanym drzewem, byłem w lesie,
miałem dosyć duży wybór.
Zabawne, taka chwila bezczynności wśród piękna i ciszy też dobrze mi
robiła, gdyby tak tylko Akiko się wcześniej nie wtrąciła...
Swoją drogą, jak tak teraz o tym myślę, niezwykle rzadko nazywałem
ją po prostu “mamą”, zazwyczaj zwracałem się do niej po imieniu,
sam nie rozumiem dlaczego. Jakoś tak wychodziło. Nie dostrzegała
tego, nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia, więc nigdy nie ule-
gło zmianie.

Atmosfera panująca wokoło, zmusiła mnie do rozmyślań o rodzi-
nie i swoim dotychczasowym życiu oraz o zmianach, jakie mają w naj-
bliższym czasie zajść.

Nigdy nie było mi łatwo. Moje życie było pasmem nieszczęść i
niespodzianek – zwykle przykrych. Odkąd przyszedłem na świat, zda-
wałem sobie sprawę z ciemności, która kryła się gdzieś w głębi mego
serca. Zawsze się bałem... sam nawet nie wiem, co powodowało mój
lęk, może świadomość, że w każdej chwili mogę skrzywdzić bliskie mi
osoby, a może zwyczajnie nie chciałem zostać przez nie odepchnięty,
tylko i wyłącznie za to, że się w ogóle urodziłem...
Czasem zastanawiałem się, czy nie byłoby lepiej, gdybym nigdy nie po-
jawił się w ich życiu.

Mama, najwyraźniej specjalnie na złość rodzinie, ze wszystkich
swoich dzieci właśnie mi poświęcała najwięcej uwagi, opowiadając o
mnie i na każdym kroku wychwalając moje osiągnięcia. Krewni krzy-
wo patrzyli na jej ironiczny uśmieszek, którym przy tej okazji zdobiła
twarz, ale i tak nie mieli nic do gadania. Odkąd “ta bezczelna
kobieta”, jak ją często nazywali, przejęła cały majątek i władzę byli
bezsilni.

Nawet ona jednak nie potrafiła pomóc, pomimo tego, iż zawsze
była blisko i na swój sposób starała się jakoś ułatwić mi życie, nie
umiała zmienić siebie, swoich poglądów, była zbyt wymagająca i dla
mnie także nie było taryfy ulgowej. Zaś ja po prostu nie byłem w sta-
nie spełnić jej oczekiwań. Z całą pewnością od zawsze to wiedziała, ale
pomimo to nigdy nie odpuściła. Teraz uważam, że postąpiła słusznie,
nie mogłem sprostać jej wymaganiom, lecz dzięki temu, że je miała,
wiele się nauczyłem. Niestety, przez większość swego życia marnie ko-
rzystałem ze zdobytej wówczas wiedzy.

Doskonale pamiętam dzień jej śmierci. To nie ona miała wtedy
umrzeć, lecz ja, gdyby wtedy się nie wtrąciła, to mnie by zabito, żyłem
dlatego, że się dla mnie poświęciła, ale równocześnie nie potrafiłem
czuć wdzięczności. Matka, osoba, którą mimo dziwactw i szalonego za-
chowania, wielbiłem ponad wszystko, zostawiła mnie, skazała na cier-
pienie, na egzystencje w świecie, którego nienawidziłem, a teraz na do-
datek już bez niej, bez mojego jedynego oparcia.
Ponadto, jej ostatnie słowa “zawsze będę cię obserwować” zabrzmiały
tak, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że wciąż bardzo wiele ode
mnie oczekuje. Nie bała się śmierci, nie żałowała niczego, zażądała je-
dynie, abym dał jej powód do dumy, w zamian za życie, które już po
raz drugi mi ofiarowała. Nie umiałem tego zrobić, zawiodłem ją...

Tuż po pogrzebie Akiko uciekłem z domu, a ciemność, która do
tej pory spokojnie sobie we mnie spała, postanowiła nagle ujawnić się
w całej okazałości.

Cierpiałem, nienawidziłem, zabijałem...
W ciągu dziesięciu lat zdołałem zamordować setki osób z zimną krwią,
bez litości, skrupułów, sumienia...
Wplątałem się i wyplątałem zarówno z brania, jak i z handlu narkoty-
kami, co najciekawsze trudniejsze od pozbycia się nałogu było jednak
zaprzestanie sprzedaży tego “cennego towaru”, choć może tylko dla
mnie. Zawsze miałem silną wolą, to była chyba jedyna dobra rzecz,
która miała ze mną jakiś związek, ale mama chciała jakiegoś innego
powodu do dumy...

To bolało, myśli, wspomnienia, nie umiałem sobie radzić z własną
przeszłością, a Melisa... Melisa Blair, moja przyjaciółka z dzieciństwa,
osoba, którą uratowałem już jako morderca, której odebrałem wspo-
mnienia, którą odesłałem jak najdalej od tego miejsca, którą teraz
miałem chronić i widywać na co dzień, narażając na odzyskanie pa-
mięci dotyczącej tamtego dnia, dnia w którym zginęli jej rodzice, nie...
dnia, w którym to ja ich zabiłem...

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz