niedziela, 15 lipca 2012

Daemon's Tears Rozdział I.1. cz.3



Byłem zbyt wrażliwy, aby rozpamiętywać swoją przeszłość, tamte
najbardziej bolesne błędy, takie, których nie dało się już naprawić.
Życie mnie przerastało, cierpiałem, zawsze tak było, a dziś, kiedy już i
tak przyszedłem tu bardzo rozchwiany emocjonalnie, nie mogłem
znieść tego, że wtedy nie umarłem, pragnąłem śmierci bardziej niż
czegokolwiek, ale egzystencja w tym świecie było moją karą, moją po-
kutą za grzechy...

Wstałem, po policzkach spływały mi łzy, nic nie mogłem na to po-
radzić, zwyczajnie musiałem sobie popłakać. W niczym to nie mogło
pomóc, ale pozwoliło poczuć się lepiej, stawić czoła przyszłości. Pocie-
szająca była też myśl, że nie będę już dłużej cierpiał, że wkrótce umrę.
Nareszcie zyskam spokój, nawet jeśli wizja piekła nie była zbyt zachę-
cająca...

Zimny, północny wiatr otrzeźwił mnie, pomógł zyskać na tyle
przytomności, bym mógł podjąć wreszcie jakieś decyzje. Skierowałem
się na wschód już całkiem świadomie. Nawet nie szedłem długo, przez
cały czas byłem tak blisko domu, zupełnie nie zdając sobie z tego spra-
wy. Wyszedłem na ścieżkę, Oliver jeszcze nie wrócił. Ten budynek na-
leżał właściwie do niego, ale zawsze byłem tam mile widziany, zwłasz-
cza, gdy już zupełnie nie miałem co ze sobą zrobić.

- Dzień dobry, Cerdiku! – usłyszałem nagle za sobą, obróciłem się.
Przede mną stała Harashimi Miris, matka Olivera, kobieta, której
nikt nie posądziłby o nieszczęśliwą przeszłość, trzydzieści parę lat na
karku i trójkę dzieci. Znałem ją od zawsze, była przyjaciółką mojej
matki. Przez piętnaście lat praktycznie się nie zmieniła, tylko pozaz-
drościć urody i tak młodego wyglądu. Była szczupła, miała długie,
blond włosy, brązowe oczy i jasną cerę. Zawsze się uśmiechała, ubie-
rała modnie, praktycznie nie stosowała makijażu.
Naturalna i rześka, wiecznie młoda – tak można było ją określić jed-
nym zdaniem.
- Dzień dobry, Harashimi, bądź łaskawa nie wyskakiwać jak diabeł z
pudełka, tak na przyszłość, wyrywanie mnie z rozmyślań jest ogólnie
dosyć niemiłe... - stwierdziłem i tak zupełnie bez sensu, kto jak kto, ale
ona nigdy nie zastosowałaby się do moich rad, poza tym obserwowanie
moich reakcji za bardzo ją bawiło, by mogła sobie odpuścić.
- Jesteś zbyt spięty, Cerdiku... - stwierdziła spokojnie, zupełnie nie
przejmując się mymi słowami. Zignorowała to, co powiedziałem, tak
jak przeczuwałem.
- Przyszłaś tu rozmawiać o moich problemach? - spytałem ironicznie,
lekko zniesmaczony.
- Nie, przyszłam do syna, ale chyba jeszcze nie wrócił – odparła, nie
zwracając uwagi na ton mojej wypowiedzi.
- Raz w życiu będę miły... - zacząłem powoli. – Mogę cię wpuścić, jeśli
tego chcesz – dokończyłem z oporem i już głęboko żałowałem tej pro-
pozycji. Pani Miris zawsze potrafiła wyciągnąć ze mnie wszelkie infor-
macje, zwłaszcza te dotyczące mojego życia i kłopotów. Szczerze po-
wiedziawszy, nieszczególnie miałem dziś na to ochotę, ale cóż...
- Jeśli możesz, to wpuść, stanie na zewnątrz w tak wietrzną pogodę jest
raczej nieprzyjemne – powiedziała uprzejmie, lekko się przy tym
uśmiechając. Dopiero teraz zwróciłem dostateczną uwagę na to, co
mnie otaczało i owszem, było nawet dosyć zimno i nieprzyjemnie, ale
osobiście rzadko zdarzało mi się myśleć o takich błahostkach jak chłód
czy wiatr.

Dom Olivera nie był duży, ale napełniał mnie jakimś dziwnym
spokojem, sprawiał wrażenie niezwykle bezpiecznego miejsca. Gdy
byłem daleko zawsze za nim tęskniłem, choć z drugiej strony bywałem
tu rzadko, tylko i wyłącznie z własnej winy. Nie umiałem usiedzieć na
miejscu, ciągle mnie gdzieś nosiło. Mieszkałem tam, gdzie pracowa-
łem, a do tego cichego zakątku przychodziłem, gdy nie miałem się
gdzie podziać. Jego właściciel dał mi klucz, informując uprzejmie, że
mam z niego korzystać, a nie budzić go w środku nocy. Nie zdziwiło
mnie jego oświadczenie, nie on jeden chciał się czasem wyspać, a mój
tryb życia był dosyć nieregularny. Potrafiłem przyjść o czwartej nad
ranem, albo w ogóle nie wracać na noc, nawet wtedy, gdy akurat
nigdzie nie mieszkałem. Czasem sypiałem w dzień, pod jakimś
drzewem, czasami zdarzało mi się też nie spać wcale nawet przez kilka
dni, wszystko zależało od mojego samopoczucia, spraw do załatwienia
i tego, co akurat działo się w nocy. Jeśli, przykładowo, niebo było
bezchmurne, pełne gwiazd, nie mogłem tak po prostu zasnąć,
uwielbiałem się im przyglądać. Możliwe, że właśnie piękno świata było
moją największą słabością, wschody i zachody słońca, wzgórza, doliny,
łąki, lasy, strumienie, jeziora... Zachłannie patrzyłem na to wszystko,
równocześnie zdając sobie sprawę, że nie jestem tego godzien.
Nienawidziłem się i odkąd tylko pamiętam, uważałem swoje istnienie
za bezsensowne, nie rozumiem, dlaczego sam sobie pozwalałem żyć.
Może nie chciałem, żeby ofiara Akiko poszła na marne.

- Nie śpij, nie lubię być ignorowana – usłyszałem nagle za sobą. Hara-
shimi była wyraźnie zniecierpliwiona, siedziała na krześle i “strzelała
fochy” - tak to w praktyce wyglądało. Westchnąłem, byłem absolutnie
pewien, że będę musiał jej powiedzieć wszytko, w innym wypadku nig-
dy się ode mnie nie odczepi. Na tym froncie nawet moja matka nie mo-
gła z nią wygrać.
Potrafiłem znieść wszelkie upokorzenia i porażki, ale świadomość, że
w tej sytuacji muszę się poddać, wyraźnie mnie dobijała. Zawsze wma-
wiałem sobie, że muszę walczyć do końca, że przegranym jest zawsze
ten, kto się poddaje. Właściwie, to ostatnio coraz częściej miałem co do
tego poważne wątpliwości. Możliwe, że powodowało je z dnia na dzień
zwiększające się pragnienie śmierci, w moim przypadku bowiem
umrzeć znaczyło poddać się, ale zupełnie nie miałem już sił, żeby się
temu przeciwstawiać, pragnąłem jedynie spokoju; byłem tym wszyst-
kim zmęczony, całkowicie wyczerpany. Tylko jakaś część mnie bunto-
wała się przeciwko takiemu postępowaniu.

- Księżniczka Melisa Blair... To ona stanowi twój zasadniczy problem,
czyż nie? - Matkę Olivera najwyraźniej znudziło czekanie, aż wrócę
do równowagi psychicznej. Zamurowało mnie na moment, bo niby ja-
kim cudem na to wpadła, ale potem przypomniałem sobie o jej córce,
która miała zwyczaj ciągłego wtrącania się w moje życie...
- Czy Tia mogłaby choć raz siedzieć cicho? - spytałem przez zaciśnięte
zęby.
- Moja córka milczy tylko wtedy, gdy uzna to za słuszne - stwierdziła
niewzruszona
- Ach tak... Czyli nigdy? Bądź łaskawa przekazać córeczce, że uduszę
ją przy najbliższej okazji - odrzekłem zirytowany. Kobieta przyjrzała
mi się z rozbawieniem. Co ją, u licha, tak bawiło?!
- Szkoda, że w praktyce sam nie powiesz jej złego słowa. Czy to ci się
podoba, czy też nie, potrzebujesz tej dziewczyny, bo jako szpieg jest
bezkonkurencyjna...
- Dlaczego na tyle jej pozwalasz? Już pomijam fakt, że codziennie sza-
lenie się naraża, zdobywając dla mnie informacje, ale mogłabyś cho-
ciaż zabronić jej mnie dręczyć...
- I jak zwykle wszystko sprowadza się do twojej osoby, cóż za egoizm...
- Czy ta rozmowa zaczęła mi sprawiać przyjemność? Tia i sposoby
manipulowania nią były bardzo ważnymi tematami, a jeśli ktoś mógł
mi podsunąć pomysły, jak sprawić, żeby ta dziewczyna choć trochę
mnie słuchała, to była to z pewnością jej matka.

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz